która była jedną z głównych zalet jego duszy, kazała mu nie wywoływać żadnych wyjaśnień, które widocznie jeszcze w głębi duszy Heleny spoczywały.
— A ja tu żyłem po dawnemu! — zaczął powoli, jakby próbując, czy ją ten przedmiot zainteresuje. — Żyłem ot jak w przyrodzie. Światła, cienie, mroki, gwiazdy, wielkie światła, rozświecające przyszłość — to znowu rozchylające się zawrotne głębiny jakichś przepaści. Przesuwa się to wszystko, i są to wizje, które stanowią całokształt człowieka. Jest w nich teraźniejszość, obramowana wypadkami chwili, harcująca przeszłość co chwila inne wysuwa postacie płaczące... śmiejące się. Temu przedstawieniu towarzyszy groza przyszłości lub jej uśmiech... Często mam wrażenie, że jestem, w przestrzeni, a moja głowa stanowi aparat fotograficzny, przenoszony coraz to w inne miejsce. Jednak moja świadomość silna i rutyna życiowa powstrzymuje mnie od upadku i utraty równowagi...
Bolesny, zgrzytliwy umiech przerwał mu mowę.
— Szalony i śmieszny jesteś... — wyrzekła z tym śmiechem Helena... — szalony!... Rutyna życiowa... świadomość silna...
Zanosiła się spazmatycznym śmiechem, on spokojnie wytrzymał ten atak, rad, że choć w ten sposób zdołał ją wyprowadzić z apatji.
— Wiem, z czego się pani śmieje — wyrzekł powoli — sądzisz, że ja według swej woli układam wypadki.
— Wola? — przerwała Helena — wola? Oszukańcze słowo. Niema z nas nikt woli. Gdybym miała wolę, ziściłabym w tej chwili coś, do czego dążę całą siłą. A przecież się nie ziszcza.
— Sądzę, że gdy pani będzie naprawdę „chcieć“, i to się stanie.
— Och gdyby!
Całe serce pragnące wyzwolenia i końca męczarni, ozwało się w tym krzyku. Było to tak silne pragnienie i przyzwanie końcowej katastrofy, zapewniającej możliwy spokój, że lodowe tchnienie przeniknęło i duszę Weryhy.
Zapanowało znów milczenie, przerywane tylko turkotem zdaleka jadących dorożek. Weryho coraz więcej rozumiał, że wszedł do domu żałoby, w którym zbolała dusza czuwa u wrót świeżo zamkniętego grobowca.
Oparł głowę na ręku, smutek powlókł jego jasną twarz, słowa płynęły mu z ust prawie bezwiednie.
— Niech pani pomyśli, życie faluje, burzy się. Ile z tych objawów mija dla nas niepostrzeżenie, zwłaszcza jeśli własne cierpienie lub szczęście nas pochłania. Nie spostrzegamy, że jesteśmy chwilowemi, przemijającemi objawami otoczenia chwili obecnej. Fala nad nami przepłynie... jednemu zerwie
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/224
Ta strona została skorygowana.