Helena ze strasznem wytężeniem śledziła te mgliste obrazy, chcąc ze spojrzeń Hawrata wywnioskować, która z tych eterycznych postaci jest żoną Hawrata. Lecz próżne były jej wysiłki. Oczy Hawrata, te dwa wspaniałe, migocące szafiry, oprawne w maskę imperatorską jego bladej twarzy, z jednakowym wyrazem śledziły każdy ów kwiat-kobietę i — wypuszczając lotną postać ze swych długich, patrycjuszowskich palców, bez żalu za nią spoglądały.
Wreszcie owa mgła rozwianych włosów, rąk o hieratycznych gestach, stóp lekko wzniesionych, zginęła, pokryta żółtawem światłem wysoko świecącej gwiazdy. Sama postać Hawrata rozpłynęła się wolno, jakby z żalem, w tym złotym, bladym blasku i Helena uczuła wielką ulgę, pewien stan odpoczynku, błogości.
Coś nakształt uśmiechu podniosło na sekundę opadłe kąty jej ust. Czoło rozgładziło się, z pod rzęs oschły łzy.
Była to chwila, mgnienie oka — ale była już taka chwila i Helena bez ruchu, bez tchu prawie, przeżywała ją, zanurzając niejako swą zbolałą duszę w mglistej, złotawej światłości, jaka ją otoczyła.
— Czuwa — jego myśl!...