na nią jak objawienie. — Wiedziała, a więc mogła śmiało zaprzeczyć słowom zwątpienia.
On nie podnosił jej słów, jakby lękając się podniecić jej egzaltację. Widoczne było, iż całe jego usiłowanie było skierowane tylko ku wprowadzeniu ją w stan zupełnego spokoju i równowagi.
— Sądzę — mówił dalej — że smutek pani jest beznadziejny. Tem lepiej. Nadzieja odbiera spokój i migoce zawsze światełkiem tam, gdzie powinna panować jednostajna mgła. I pomyśl pani, od codziennych, trywialnych zajęć, gdy zechcesz, pospieszysz do tej ciszy, do tej melancholji, która cię otoczy jakby miękkiemi skrzydły i nada myślom twoim piękny, spokojny kierunek. W niej czerpać będziesz smutne lecz piękne wspomnienia, jak żałobne irysy... Róże narzucają się impertynencką barwą i wonią. Irysy mają powab odzianych w żałobę aniołów. I wypiękniejesz duchowo i fizycznie. Inną będzie ta piękność, ale czyż urna żałobna nie ma równie szlachetnych linji, jak amfora przeznaczona do przechowania pobudzającego wina? Czy ja nie przedstawiam dostatecznie takiej istoty zrównoważonej, z rękami pełnemi irysów, skąpanej w melancholji, a mimo to, a może dlatego odczuwającej Piękno i żyjącej i oddychającej tem pięknem? Powiedz pani sama.
Nie odpowiedziała nic, bo czuła, iż rzeczywiście on jest tym zrównoważonym: spokojnym i pięknym. Atmosfera spokoju, wśród której żył, przenikała go całego i gesta jego, głos, spojrzenie, wreszcie to, co się ujawniało z jego ducha, było przepojone rzeczywiście jakąś pięknością, co jeśli nie było już szczytem owego piękna, to dążenie do osiągnięcia tego szczytu było tak silne, iż miało w sobie już wiele czystej i zakreślonej linji, do której jego świadomość dążyła.
Tak, bezwątpienia. Lepiej i milej dla duszy zbolałej było zanurzyć się w takim ożywczym zdroju piękności wypromienionej z łez i melancholji, niż szarpać się i łamać w kontorsjach bezsilnej i szpetnej rozpaczy.
— Czytałem wczoraj — podjął znów Weryho, a głos jego w tych blaskach zachodzącego słońca dzwonił lekko jednostajną nutą, jakby kojące szmery strumienia — czytałem prześliczną rzecz Maeterlincka, o piękności wewnętrznej. Ten poeta duszy mówi tam wiele o tem, co ja wprowadziłem bezwiednie w czyn i co starałem się w panią wpoić jeszcze przed wyjazdem zagranicę. Jest tam mowa według słów Plotinusa, że jesteśmy piękni wtedy, gdy znamy samych siebie, a brzydcy, gdy siebie nie znamy. Lecz teraz, zastanów się pani tylko, kiedy można poznać samego siebie? Czy w hałasie i wirze powodzeń i szczęścia? Nigdy! Jedynie tylko w cierpieniu, w bezsilności, znękaniu objawia się pierwotna dusza ludzka. A dusza ludzka jest piękną, słyszysz
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/234
Ta strona została skorygowana.