mnie pani? Nasza „pierwotna“ dusza jest właśnie skończoną pięknością.
Helena słuchała Weryhy zamyślona i powoli jej ciało przybrało powabny układ i miękkie linje kobiety zasłuchanej w sympatyczne dla niej dźwięki. Oczy oschły z łez, pociemniały i rozświecały lekkim blaskiem zajmującą bladość twarzy.
Kąciki rozchylonych ust wznosiły się ku górze, odbierając rysom ten wyraz przedwczesnej starości, który je tak nagle oszpecił. Ręce, złożone na kolanach w hieratycznej pozie, szara, fałdzista odzież, na której migotały tęczowe, słoneczne blaski, czyniły z niej coś nakształt lekko zabarwionej, kamiennej, pomieszanej z onyksem i kością słoniową statuetki, budzącej się do życia pod czarodziejskim wpływem szeptanego zaklęcia.
— Być może, iż pojęcie takie życia — ciągnął dalej Weryho — wyda się pani nadto egoistyczne. To pielęgnowanie ciągłe swego „ja“, to przebywanie ciągłe w świątyni przepełnionej kwiatami, które wykwitają z gruzów pozornych szczęścia i roztaczają upajającą woń i delikatne barwy, przeznaczone jedynie dla pani samej, wyda się pani jałowe i bez celu. Nie zastanawiaj się jednak pani nad tem! To, co będzie dla innych egotyzmem, to w przebiegu czasu okaże się bezwiednym altruizmem. Doskonaląc siebie, działasz dla drugich. Piękność twoja będzie jak promienie słońca. Dobroć jej i szlachetność nie mogą zginąć, bo nic ginąć nie może, a zwłaszcza to, co się przyczynia do upiększenia i wydobycia na jaw pierwotnej formy duchowej. Czy słuchasz mnie?
— Słucham, mów dalej.
— Czy w tej chwili, będąc tak spokojną i jakby pogrążoną w cichej melancholji twego cierpienia, nie czujesz ulgi, nie czujesz się jakby dumną z tego, że tak pięknie cierpieć umiesz? Szlachetnie ułożyć się może twe życie w smutku, piękne może być nawet twe istnienie w cichej, spokojnej ekstazie przyjętego jako konieczność cierpienia.
— Piękne!...
— Tak! Bo hałaśliwa muzyka marszów weselnych, czem jest w porównaniu ze słodyczą smutnych, nastrojowych pieśni? Natury trywialne, muszle uszne, grubiańsko sklepione lubują się w szczęku kotłów i tamburyn. Delikatne tony harfy lub starego szpinetu, na których kobieca, subtelna ręka leciuchno rzuca w przestrzeń rzewne, przejmujące serce tony, zachwyca dusze wyszkolone czy to cierpieniem, czy artyzmem szlachetnym. To jest prawdziwe piękno i dusza pani, która jest wrażliwa tak bardzo, z całą swobodą odnajdzie swój żywioł w piękności, którą tylko stwarza cierpienie.
Powstał i ona podniosła się także, ciągle zadumana i jakby nagle uspokojona.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/235
Ta strona została skorygowana.