Jak fale jedna po drugiej, jak zagony zieleniejącego żyta, szumiące lekko, kolejno poruszane przelatującym wichrem, tak teraz zaczęła następować przemiana w duszy Heleny, przemiana czarowna, cudowna, której ona sama asystowała w podziwie, bo przemiana ta przychodziła z zewnątrz bez jej udziału, bez pomocy jej ducha.
Cała jej istota wyniszczona cierpieniem, doprowadzona do kulminacyjnego punktu rozpaczy, zdawała się witać z radością ten jaśniejszy punkt świetlany, w którym dojrzeć mogła nadzieję odpoczynku.
Nadto wycieńczona i jeszcze przygłuszona katastrofą, aby módz wziąć czynny udział w przetwarzaniu się rodzaju bólu, w jakim żyć miała, poprzestała na niezmiernie łatwem i podatnem przyjmowaniu tego, co jej przynosiły chwile, układające się delikatnie i kołyszące ją prawie coraz nową, a nieznaną jej przedtem, łagodną słodyczą życiową.
Zamknięta w domu, wśród ścian swego mieszkania, zaczynała powoli z lubością najwyższą wpatrywać się w linje i barwy, któremi otoczoną była.
To, co Weryho powiedział, iż powinna czuć się zaklętą królewną w ogrodzie pełnym nieruchomych ljan i czarujących roślin — dało jej punkt wyjścia i wniknęło tak silnie w jej umysł, że istotnie od tej chwili podziwiała głównie roślinne i kwiatowe motywa w sprzętach, któremi była otoczoną.
Co chwila odkrywała nowe piękno i nieraz stawała długie chwile przed jakąś statuetką, wysuwającą pół-nagie ciało z olbrzymiego liścia, zabarwionego lekko niezrównanej piękności seledynem.
Linje niespokojne nie raziły jej — przeciwnie zdawały się jej łatwe, naturalne i zawsze dążące do harmonijnego odpoczynku oka.
To samo działo się z barwami draperyj — i zieleń sukna, biel pasów, szaro-mchowe tła dywanów ciągnęły ją ku sobie nieprzepartym urokiem.