— Nie dosyć?
Helenie zdawało się, iż uczyniła tak wielki wysiłek i osiągnęła tak olbrzymie rezultaty, iż słowa Weryhy przejęły ją głębokiem zdziwieniem.
— Nie dosyć? — powtórzyła.
— Tak — odparł Weryho — bo nie dosyć jest uporządkować swą przeszłość w pewien rząd grobowców i narzucić na nie deszcz kwiatów. Błądzić wśród tych grobowców martwo potrafią umysły dotknięte tylko nieuleczalną chorobą melancholji. — A ci nie żyją w Pięknie i nie są sami Pięknem. — Są to mary, koło których przechodzi się, nie czując ich istnienia. — Na cmentarzysku wspomnień należy umieć żyć i siłę do życia twórczego, przepojonego szlachetnością uczuć czerpać właśnie z tych grobów. — Po cmentarzyskach uwija się cała moc motyli. Z grobowych kwiatów unoszą słodycz i pożywienie. Te lotne, tęczowe motyle nie troszczą się o brzydki proces rozkładu, jaki odbywa się pod ziemią. Wabi ich tylko blask i woń kwiecia i z niego czerpią swą siłę życiową, którą później w formie piękna oddają światu, barwiąc powietrze tęczami swych rozwianych skrzydeł... Jeżeli pani dojdzie do tej doskonałości, na jakiej się znajdują motyle i pozostawiwszy szpetotę, jaką kryją groby, potrafisz tylko kochać i pielęgnować kwiaty, a z tej miłości wyciągać siłę szlachetną i piękną — wtedy — powiem ci, że jesteś... ocaloną.
Błysk w oczach Heleny przerwał mu mowę.
— A więc jestem ocaloną! — zawołała z dźwiękiem triumfu w głosie — dziś, jeden taki czyn, jeden taki gest zrodził się we mnie na samym wstępie do mego cmentarzyska wspomnień. — Oh! to był drobiazg, to było może nic, ale to jest z pewnością już początek tego, o czem przed chwilą mówiłeś.
Coś jasnego zapanowało w tej chwili dokoła. Coś jakby powiew świeżości moralnej i pewnego objawienia się trochę swobodniejszego, weselszego nastroju. Oczy Heleny błyszczały dawno niedostrzeganem światłem. Pod wybladłą skórą przewijało się coś nakształt różowej łuny.
Ta jej przemiana oddziałała i na Weryhę.
I on — rozjaśnił się, a błękitne jego oczy zdawały się przejmować trochę blasku, jaki bił ze źrenic Heleny.
— Zdobyłaś się na taki czyn, zdobyłaś się na taki gest? — zapytał.
— Tak... lecz nie powiem ci, co to było właściwie takiego. W dźwięku tych słów mógłby ten czyn zmaleć, kto wie, stać się śmiesznym. — A w głębi mej duszy zachowany, jest on właśnie zaczątkiem takiej siły życiowej, jaką mogę zebrać z cmentarza mych wspomnień.
— Tak! tak!... dorzucił Weryho — zachowaj świadomość tego faktu dla siebie i gdy cię zwątpienie ogarnie,
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/245
Ta strona została skorygowana.