Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/247

Ta strona została skorygowana.



XL.

Budząc się rano, Helena doznała wrażenia, jakby coś bardzo jasnego i promiennego rozświetliło nagle jej sypialnię,
Różowy promień wiosennego słońca, gałąź wiśniowych kwiatów na jej pierś rzucona...
Lecz to było niemożebne.
Na niebie był jesienny, chłodnawy poranek, a kwiaty wiśni pojawiają się tylko na wiosnę.
Niemniej jednak to wrażenie trwało.
Helena podniosła się na łóżku wśród powodzi koronek i srebrnych tonów białej, atłasowej kołdry. — Usiadła, odgarnęła włosy i nagle ujrzała przed sobą tę wiosnę, ten kwiat wiśniowy, ten różany promień młodego słońca.
Tuż przy jej łóżku stała mała dziewczynka, odziana biało i trzymała w ręku duży pęk śnieżno-białych chryzantemów.
Dzieciątko to miało gładziutko na główce zaczesane jasne włoski, przycięte nad trochę wypukłem czołem i spadające na ramionka leciuchną, wijącą się falą. Główka trochę duża i jakby ciężka, lecz bardzo wdzięczna, wysuwała się z po za kwiatów, jakby zjawisko różowe, białe i złote. — Kawałeczek szyjki tłustej i poprzecinanej fałdkami, widać jeszcze było pośród kwiatów. — Ramionka, pół korpusu, kryły chryzantemy, lecz na łodygach widać już było maluchne, pokryte dołeczkami, troszkę sinawe rączki, trzymające silnie kwiaty. Dalej bielała wełniana spódniczka i nóżki proste, równiutkie, kształtne jak nóżki posążka, odziane w białe kamaszki i trzewiczki.
Dzieciątko to z kwiatami było tak jasne, tak piękne, tak anielskie, iż Helena nie mogła powstrzymać się od radosnego okrzyku.
Nie wyciągnęła jednak rąk, nie robiła żadnego gestu.
Lękała się poprostu spłoszyć to czarowne zjawisko. Siedziała i patrzyła, a uśmiech mimowolny, ten uśmiech, który wykwita na usta każdej kobiety na widok pięknego dziecka — okrasił jej twarz od snu pobladłą.