Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

Wziął Lalę na rękę i przygarnął do swej piersi.
Helena upadła na swój fotel i siedziała na nim zrozpaczona, z oczyma łez pełnemi. Przed nią znów otwierała się pustka. To dziecko, ten człowiek — gdy odejdą, zabiorą resztę światła, które ją otaczało.
Co uczyni wtedy?
Długa chwila milczenia zapanowała pomiędzy nimi. Oboje czuli, że położenie to niema wyjścia. Powoli jednak w umyśle Heleny wyłaniać się zaczęła jakaś myśl i ta przybierać zaczęła silniejsze zarysy. Zdawała się odsuwać ją — parę razy twarz jej zmieniła się, usta otwierały i znów zacinały.
Krople potu wystąpiły na jej czoło. Helena powstała i zaczęła przechadzać się po poknju — rzucając co chwila dziwne wejrzenie na Weryhę i na śpiące dziecko.
Wreszcie jakaś determinacja ogarnęła jej rysy, coś stałego, pewnego odmalowało się w jej oczach — powaga wyszlachetniła jej postać i nadała jej wyraz stałości i rozumu.
Zbliżyła się do Weryhy i bez cienia zakłopotania wyciągnęła do niego rękę.
— Zostań moim mężem! — wyrzekła dobitnym i pewnym głosem.
On pobladł, tak ta propozycja była dla niego nadzwyczajną i niespodziewaną. Czy kochał Helenę — do tej chwili nie umiał jeszcze sobie zdać sprawy.
Kochał ją może taką, jaką sobie w swych pojęciach urobił, a nie taką, jaką ona w rzeczywistości była. Tymczasem miał zostać mężem tej rzeczywistej, nieznanej — a miał utracić tę, która była dziełem jego poetycznej i artystycznej pracy duchowej.
Ona prawie odczuła, co się w nim dzieje, bo mówić dalej zaczęła, lecz głos jej stracił teraz na pewności i sile a nabrał wdzięku i łagodnej kobiecości.
— Wahasz się... gdyż nie wiesz, jakiego rodzaju masz dla mnie uczucie... Nie jest ono miłością, bo tak nie objawia się miłość — wiemy o tem oboje. Ty, ja — rozbitków dwoje, bankrutów na giełdzie miłości, zeszliśmy się na jednej ścieżce życia. Dla ciebie los był łaskawszy. Obdarzył cię spokojem i równowagą duchową i pozostawił ci dziecko. Ja nie mam nic! Jak żebraczka przychodzę do ciebie i proszę — podziel ze mnę jedno i drugie!...
Nie odpowiedział jej wprost, tylko podnosząc na nią swe spokojne, zamglone oczy, zapytał:
— A więc mnie kochasz! Odpowiedz mi szczerze!
— Nie kocham cię — odparła z całą szczerością — lecz zdaje mi się, że to, co czuję dla ciebie, jest bardzo silne, szlachetne i dobre uczucie!