Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

Znów zapanowało milczenie, aż wreszcie ona, jakby tknięta jakąś myślą, zapytała go nawzajem:
— A ty? Wszak i ty mnie nie kochasz?
— Nie wiem... — brzmiała jego odpowiedź — nie wiem. Nie mogę sobie zdać sprawy. Muszę zbadać dobrze rodzaj uczucia, jakie mam dla ciebie. Pomyślę, gdy zostanę sam! To wiem jedno. Jeżeli zrozumiem, że cię kocham, nie zobaczysz więcej ani dziecka, ani mnie. Nie mógłbym połączyć się z tobą, kochając cię, a wiedząc, że ty mnie nie kochasz. Jako dwoje przyjaciół, którzy sobie wzajemnie przynoszą jeden rodzaj uczucia, możemy przejść przez życie wspólnie, jeżeli jedno wniesie za sobą gorącą namiętność, drugie zaś darzyć go będzie wystygłem, smutnem uczuciem życzliwości — sama to odczuwasz, iż — podobne pożycie byłoby tylko fatalną tragedją, w której zginęlibyśmy oboje.
Umilkł, a po chwili dodał, wskazując na dziecko.
— Ofiarą tej pomyłki — padłoby tylko... ono!
Powstał — rozbudził dziecko, okrył je i skierował się ku wyjściu.
— Odchodzę! wyrzekł już w progu — muszę pozostać sam i zbadać dokładnie swe serce! Żyłem wobec ciebie w tak spokojnym stosunku, iż w tej chwili czuję chaos, z którego nic zrozumieć nie mogę.
Ujął jej rękę.
Byli oboje bardzo wzruszeni, ona drżała jak liść, on był blady i bardzo smutny.
— Bądź zdrowa! wyrzekł, uprowadzając dziecko.
— Dobranoc tobie! — zadźwięczał srebrny głosik.