Gdy Helena pozostała sama, udała się do sypialni i tam zaczęła niespokojnie chodzić we wszystkich możliwych kierunkach. Tren jej sukni ze świstem jedwabiu wił się za nią w zygzakowatych skrętach. Drżenie, które ją ogarniało podczas odpowiedzi Weryhy — potęgowało się z każdą chwilą. Dziwne uczucia szarpały jej sercem. Słowa Weryhy wpiły się w jej mózg z dokładnością najwyższą.
— Jeżeli cię kocham — nie zobaczysz więcej ani mnie, ani mego dziecka.
To było najsilniejsze i nieubłagane. — Życzyć więc sobie powinna, aby Weryho jej nie kochał. Wtedy była uratowaną i życie jej układało się w możliwy sposób. Zachowa dokoła siebie tak Lalę jak i jej ojca, pozostaną przy niej i utworzą ten świat, który teraz powoli się przed nią zarysowuje. Bezbrzeżny spokój i płynięcie jakieś w przestrzeń. Wiadome jutro, choć na pozór mdłe i bez wybitniejszych linij.
Lecz coś w głębi Heleny nurtować zaczęło.
Żyć obok człowieka, który jej nie kocha... Brutalna to prawda i dziwnie dręcząca.
Ona go także nie kocha, powiedziała mu to szczerze i otwarcie. Kobiecą jednak fantazją wiedziona, pragnie, aby on ją kochał i czuje, że nie będzie w stanie przyzwyczaić się do tej myśli, iż mąż jej nie ma dla niej miłości w sercu. Przytem niewyraźny, lekki ból ją przejmuje.
Sama nie wie, co czuje w tej chwili dla Weryhy. Nie rozumie, iż tylko podrażnienie jej miłości własnej spowodowało pewne spotęgowanie jej uczucia dla Weryhy. Gorączka ambicji rozpala w niej jakieś iskierki, które ona tłumaczy sobie coraz fałszywiej.
Dochodzi do tego, że Helena już nie wie sama, co ma życzyć sobie w tej chwili. Ciągle chodzi po pokoju, łamiąc nerwowo ręce.
Deszcz bije o szyby i już słychać jęk przeciągły jesiennego wichru.
Północ dawno minęła.
Helena spogląda w okno.
U Weryhy, tak jak codziennie, płonie lampa.