z całą siłą, spotęgowane jeszcze świeżo doznanym zawodem i bólem.
Serce jej zaczęło bić tak nierówno i chorobliwie, że chwilę nie mogła zaczerpnąć oddechu. Potem dwukrotnie ból dojmujący przeszył jej lewą stronę płuc i wydarł cichy jęk z piersi.
Zakotłowało, zawirowało dokoła niej i nagle ciemność ją ogarnęła, ciemność tak straszna, iż zdawało się jej nagle, że wtrącono ją do jamy mogilnej.
To co przeżywała, to jest śmierć duchowa, ta śmierć słodka i piękna, pełna poezji pod sklepieniem nieba, nie miała nic wspólnego z tem okrutnem, strasznem pogrążeniem w czarną otchłań, podczas gdy serce przeszywały ostrza niewidzialnych sztyletów.
I z krzykiem uciekającej przed śmiertelną bronią ofiary, Helena porwała się z łóżka i wyskoczyła na środek pokoju. Całą siłą zaczęła przywoływać się do przytomności. Skropiła twarz swą zimną wodą — wciągała woń angielskiej soli z kryształowego flakonu.
— Nie tak! Nie tak! — mówiła, szczękając zębami i odziewając się pospiesznie.
Bezwiednie z szafy zaczęła dobywać buciki, suknię, kapelusz podróżny. Dom ten, w którym za wpływem Weryhy stworzyła sobie rodzaj sztucznego ogrodu, w którym przebywała, wydał się jej straszną pustynią, wspomnieniem męczarni i katusz nie do zniesienia.
Chciała koniecznie uciec z niego, uciec choć na chwilę... odetchnąć, srukać jakiegoś możliwego ukojenia.
— Pójdę... pójdę... mówiła drżąc cała, jak w febrze, pójdę... co tu będę robić? Lala nie przyjdzie, Weryho nie przyjdzie!...
Bolesny spazm wykrzywił jej usta.
— Zanadto mnie kocha! — pomyślała z ironią i zaraz w myśli dodała.
— Mnie? — On kocha zanadto siebie. Wszak najwyraźniej napisał mi, że odchodzi odemnie, bo lęka się przechodzić znów męczarnie, jakie raz przeszedł, kochając, nie kochany. Gdyby mnie naprawdę kochał, nie dbałby o to, co z nim będzie, lecz o to, co ze mną dzieje się w tej chwili. Była już prawie ubraną. Narzucała na siebie płaszcz swój podróżny i kapelusz pomięty i zakurzony.
— I tamten odszedł odemnie tak samo — myślała dalej z ironją — i tamten troszczył się tylko o siebie, o swój spokój domowy, o opinję dobrego męża i uczciwego człowieka.
Czuł, że, pozostając przy mnie i we Lwowie, może utracić to wszystko, a więc pozostawił mnię samą i ocalił siebie, nie zważając, co ze mną się stanie.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/262
Ta strona została skorygowana.