z pomiędzy tylu innych. Widocznie był to człowiek, który nie mógł istnieć sam, bez tamtej kobiety.
Traf zrządził, iż Helena była tym samym typem, „jego typem“. A więc zadowolnił się kopią, lecz powrócił do oryginału.
Jednego teraz Helena pragnie. Zostać niepostrzeżoną. Co z nią potem będzie, mniejsza! Ale teraz niech jej nie zobaczą. Lecz oto Hawrat, rozmawiając z żoną, spogląda po sali. Helena czuje, że jego wzrok padnie i na nią. Chce odwrócić się, zasłonić twarz, nie może uczynić żadnego gestu, jest jakby sparaliżowaną.
I oto Hawrat dostrzega ją. Chwilkę ich źrenice toną w sobie. Na twarzy mężczyzny wybiega wyraz zdumienia na widok zmiany, jaka zaszła w twarzy Heleny. Zdumienie to szybko i po mistrzowsku zostaje powściągnięte. Helena nie widzi już tej zmiany, bo prawie omdlała, przymyka powieki.
Lekki szelest jedwabiu przyprowadza ją do przytomności. To żona Hawrata opuszcza salę. Hawrata także niema. Widocznie, dostrzegłszy Helenę, pod jakimś pretekstem oddalił żonę i sam znikł na korytarzu. Helenie to już jest obojętne. Od tej chwili zaczyna żyć jak we śnie i nic jej nie może wyprowadzić z tego sennego stanu.
Powstaje z ławki i wychodzi z sądowego gmachu. Na korytarzach, na wschodach ludzie rozmawiają, gestykulują żywo. Helena schodzi powoli, widzi przejeżdżającą dorożkę, wsiada i mówi adres swego pomieszkania.
Dzieje się z nią coś dziwnego.
Słyszy swój głos, ale nie wie poprostu, że to ona mówi. Ktoś inny kieruje jej wolą, jej myślami, jej czynami. Tak jak poprzednio, gdy szła do sądowego gmachu, doznawała wrażenia, iż ktoś goni ją i kieruje nią „po za nią“, tak teraz zdaje się jej, że ktoś prowadzi ją „za sobą“ i, co więcej, mówi, odpowiada ludziom, wykonuje gesty. Stan ten sprawia jej niewymowną ulgę. Jakieś uczucie wdzięczności rodzi się w niej dla tej, która ją wyręcza. I jedno powstaje w niej pragnienie.
Niech jej nie opuszcza i nie pozostawia samą i odpowiedzialną za jej czyny.