Cichutko służąca wyszła z pokoju, zaniepokojona milczeniem i nieruchomością Heleny.
Zmierzchało się już zupełnie. Lila sinawy zachód przechodził w ciemną szarość. Niebo, nadzwyczaj pogodne, miało jednak tę niezdecydowaną barwę, którą miewają tła niebieskie o jesiennych zachodach słońca. Helena leżała na szezlągu, odwrócona twarzą do ściany, w płaszczu i bucikach tak, jak powróciła z ulicy.
Była tak blada, iż zdawało się, że wszystka krew z niej spłynęła. Długie rzęsy przymkniętych powiek rzucały cień na jej blade policzki. Oddychała tak lekko i wolno, że zdawać się mogło, iż nie oddychała wcale.
Od chwili powrotu do domu, nie wymówiła ani jednego słowa. Lekko dostrzegalnym gestem usunęła służącą i odrazu upadła na szezląg, aby pozostać na nim, jak martwa długie godziny popołudnia.
Kilkakrotnie pokojowa zaglądała do sypialni, wreszcie sądząc, że Helena śpi, usunęła się zupełnie.
Tymczasem Helena była wpół przytomna i doznawała uczucia, jakby bezustannie płynęła w lodowato zimnej przestrzeni. Nie mogła zebrać myśli — nadto wielką pustkę czuła pod czaszką, a z zewnątrz nie spływało ku niej żadne wrażenie.
Leżała tak długo, aż nagle oprzytomniała. Otworzyła oczy i wśród zupełnej prawie ciemni starała się rozróżnić otaczające ją przedmioty. Gdzieniegdzie bielał jakiś mebel, migotał słabo srebrny punkcik. Helena z szalonym wysiłkiem zaczęła przypominać sobie wszystko. Przeszła tak całą swą cierniową drogę miłosną, punkt po punkcie i zatrzymała się na chwili, w której oczy Hawrata i jego żony spoczęły na tragicznej postaci ojca Fedka, który zdawał się straszną boleścią swoją łączyć ich myśli i duszom dawać źródło do jednych i tych samych dążeń, czynów i pojęć.
— Tak, oni się rozumieją — pomyślała i to przeświadczenie przejęło ją strasznym bólem.