Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/30

Ta strona została skorygowana.



VI.

Ostatni ton przeciągły, jakby wycie wichru po wzgórzach i potem cisza, prawie grobowa cisza.
I nagle szelest braw, szczęk szkła, hałas, krzyk — nawoływania kelnerów.
Helena wyszła na swój balkonik i oparłszy się o balustradę, patrzyła na dół.
Przed nią roztaczał się ogród Axelmansteinu.
Stała po nad werandą restauracyjną, na której goście jedli kolację. Z werandy bił blask, ktory rozświetlał żółtawą smugą część placyku przed restauracją. Zawieszone w powietrzu mleczne, świetlane kule rozjaśniały kępy drzew seledynowym, czarującym blaskiem. W powietrzu panował tak wielki spokój, że ani jeden liść nie drgał i Helenie zdawało się chwilami, że te drzewa, te lampy, ten cały ogród, ta cała przestrzeń, ciągnąca się przed nią, jest jakimś obrazem z łudzącą mistrzowską perspektywą.
Gdzieniegdzie, pod drzewami, przesuwała się jakaś postać, ciemna i spokojna. I ona zdawała się nie żyć, lecz sunąć jak cień. Chwilę pojawiła się w smudze świetlanej i ginęła w ciemni. Tylko pod swemi stopami, na werandzie Helena czuła pulsujące życie. Tam byli ludzie żywi, ludzie pożerający wiecznie i zawsze ciszę, spokój i uroczysty nastrój takiej martwej, seledynowej Reichenhalskiej nocy. Bo dziwnem, niepojętem zabarwieniem cała przestrzeń zajęta przez drzewa Akselmansteinowskiego ogrodu, cały budynek czytelni, okalający dość zgrabną kolumnadą ten ogród, i dalsza przestrzeń, w której rysowały się kształty olbrzymich gór, była seledynowa, szmaragdowo-blado-zielona, łagodna i przejrzysta choć napozór ciemna. — Jak się to działo, zrozumieć trudno. Księżyca nie było, a przecież niebo tak samo miało seledynową barwę, tak czystą i jasną jak miewa czasem morze o podobnem, letniem popołudniu. Helena kochała te Reichenhalskie seledynowe noce. Czekała na nie z utęsknieniem. Wychodziła wówczas na balkon i kąpała się prawie w tej łagodnej, czarującej barwie.