tach, ale ma jakąś energię — coś, co imponuje Helenie i terrozyzuje ją na odległość. Nie zbliża się wszakże, jakby odstręczony milczeniem, którem Helena przyjęła jego pozdrowienie wieczorne. Niemniej przeto Helena czuje, iż podobała mu się i że pomiędzy nimi istnieje prąd sympatyczny, który jej sprawia miłe wrażenie. Pomiędzy temi dwiema adoracjami Helena nagle ożywia się i nabiera wielkiej, sztucznej energji życiowej Stroi się zapamiętale. — Pod kolumnadą Axelmansteinu kupuje trzy czarujące modele i pewną koronkową bluzkę, całą naszywaną drobniutkiemi kamieniami. — Dokoła niej spadają popołudniu całe kaskady miękkich, jasnych fularów w lila i popielatych tonach. Drobne nóżki w malowanych półbucikach wysuwają się z tych falban, jak kwiaty z osłon porte bouquet’ów. — Rankiem wczesnym biała wełna, klasycznie po angielsku skrojona, drapuje ją, jak skóra rękawiczek. — Angielskie kapelusze kształtnie stroją jej małą główkę.
Jest jedną z najszykownieszych kobiet sezonu.
Gdy pojawi się pod tężniami lub w parku, ciągnie spojrzenie wszystkich swą elegancją i pewnym wielkopańskim wdziękiem, który ma w sobie wrodzony od dziecka. Lecz głównie ta elegancja, ta chęć okazania się modną i powabną, rozwinęła się w niej od chwili, gdy milcząco ku niej zwróciły się wybitniej adoracje tych dwóch mężczyzn. Roztacza przed nimi swe wdzięki i lekkie tkaniny swych strojów. Za nią płynie smuga delikatnej woni Cherry Blossomu pomieszanego z ambrą. — Przechodzi w obłokach lekkiego szmeru jedwabnych spódniczek i rozpylonej dokoła siebie woni perfum. Cóż dziwnego, że śladem jej, jak cienie widać postacie tych dwóch mężczyzn, znudzonych monotonią miejsca leczniczego.
Lecz ona nie chce wiedzieć o istnieniu sezonowych miłostek. Ona ciągle w swej piersi nosi pragnienie jakiejś wielkiej, gwałtownej miłości, która przeprowadzi ją przez życie, jak przez tęczę wrażeń, smutków i rozkoszy. — Czy się zakończy ta miłość małżeństwem? — Ależ tak — naturalnie. O tem Helena nie wątpi, bo inaczej myśleć jej nie nauczono. Tylko zanim dojdzie do tego ołtarza, musi się dziać coś strasznego. To pragnienie budzi się w niej pod wpływem ciągłego chodzenia jej śladami tych dwóch wpatrzonych w nią ludzi. Zapomniała zupełnie o liście, wysłanym do Weryhy, o szmaragdowej barwie mgły, o pięknie, które opływało ją całą. Teraz, gdy wychodzi na balkon, śledzi ognie papierosów, które płoną ku niej, jak dwie kadzielnice. Kładzie w uszy butony brylantowe, aby połyskiwały w ciemności i stoi tak nieruchoma, kształtna, wonna, mając przy swej głowie na straży dwa zwodnicze, złośliwe ogniki. I ten kadryl płomyków od strony. dwóch mężczyzn
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/38
Ta strona została skorygowana.