i od strony kobiety mieni się fałszywie, gra, błyska w szmaragdowej topieli. Aż biją małe, wązkie płomyki fałszu. Helena tego nie czuje. Od czasu do czasu poruszy nieznacznie głową, aby zagrały promienie w jej uszach na tle ufryzowanych włosów. Odpowiadają jej natychmiast ogniki papierosów.
Milcząca gra blasku ułudnych fałszów.
Lecz teraz oto przyszła stanowcza chwila. Helena czuje, iż pan w popielatych butach postanowił zbliżyć się ku niej i rozpocząć rozmowę. Wstaje wreszcie od stołu i idzie prosto ku drzwiom. Pan w popielatych butach kłania się i patrząc na nią przenikliwie, zapytuje czystym francuskim akcentem — czy nie ona zgubiła kąpielową książeczkę, którą on znalazł. Na Helenę mimowoli uderzają płomienie. Czuje, iż powinna przejść, nie odpowiadając temu śmiałkowi. Lecz równocześnie pociąga ją ciekawość rozpoczynającej się miłosnej przygody. We Lwowie nikt o tem wiedzieć nie będzie, — myśli z błyskawiczną szybkością i wyciąga rękę po książeczkę. W tej chwili już żałuje tego, co uczyniła. Widzi, iż książeczka jest wydana na jego imię i że w ten sposób ten człowiek wywiódł ją w pole i zaprezentował jej się równocześnie.
— Ernest Durantin! czyta — Francuz, dodaje sama do siebie. Powoli odzyskuje przytomność. Czuje, iż powinna okazać się pewną siebie i sprytną, inaczej może odrazu doznać porażki.
— To pana książeczka — mówi, śmiejąc się i starając się mówić jak najlepszym francuskim akcentem — dlaczego pan gra komedję?
Francuz śmieje się również.
— Czy pani się o to gniewa?
Śmieje się brzydko, zęby ma żółte, lecz szafirowe oczy mają bardzo wielką głębię i coś marzącego.
— Gniewać się? Za co? rzuca Helena — schodząc po stopniach do parku.
Orkiestra już gra wyjątki z Cavallerii, całe grupy gości stoją przed altanką. Na żółtym piasku alei rozbiegły się dzieci w jaskrawych sukienkach, wielkich różowych, lub błękitnych kapeluszach. Małe nóżki w białych trzewiczkach migają w przestrzeni. Po sadzawce wolno, z wielkim majestatem płyną czarne łabędzie, żłobiąc po wodzie srebrne bruzdy. Grupy kobiet, w lekkich, o pastelowych barwach sukniach pozasiadały brzegi trawników. Tu i ówdzie biją fontanny, rozpryskując srebrny pył wodny na barwne klomby, całe jaskrawe od płomiennych kielichów nasturcji i ciemne od aksamitu bratków.
Helena i Durantin idą powoli aleją, ona cała jasna od swej białej, w wielkie irysy, fularowej sukni, z parasolką
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/39
Ta strona została skorygowana.