Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

śnieżną jak ogromny powój, rozpiętą po nad głową, strojną w płaski kapelssz, zarzucony całą masą białych maków.
Dochodzą do małej ławeczki cokolwiek na uboczu, niedaleko kolumnady czytelni. Siadają jak dwoje dobrych znajomych. Helena jest prawie rada, że ma jakiegoś towarzysza. Czuła się zanadto sama, zanadto opuszczona w chwili, gdy zbierało się towarzystwo kuracjuszów. I chętnie prawie słucha, co jej opowiada pan Durantin. Z gadatliwością, właściwą Francuzom, w dziesięć minut zaznajamia Helenę z całą swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Jest obecnie sekretarzem Papieża, „secretaire du Pape“ — powtarza z naciskiem, ach! jednym z dzięsięciu, ale zawsze sekretarzem.
Helena odwraca się ku niemu z ciekawością. Watykan! Wielka pompa biało odzianego zastępcy Chrystusa, tiary złote, wachlarze dokoła tronu, krocie ludu przysiadłe do stóp jednego starca, krocie kobiet czarno odzianych, w welonach koronkowych i ten cały aparat niezwykły, ta bajeczna pompa, te miliony świętopieprza i te trzy tysiące watykańskich pokoi! Wszystko to w tej chwili przedstawia dla Heleny ten pan Durantin, wysuwający z taką wytworną niedbałością swe delikatne, popielate buciki na żółte tło piasku i prezentujący z taką samą niedbałością ślicznie utrzymane, wypieszczone ręce, poznaczone siecią błękitnych żyłek.
— Pan widuje często Papieża? — zapytuje Helena.
Pan Durantin wzrusza ramionami z miną zblazowanego człowieka.
— Ach Boże!... — codzień prawie. Jego Świątobliwość zaszczyca go szczególnemi względami. Często rozmawia z nim w przedmiocie swoich encyklik i stara się wybadać go, jakie to albo owo zrobi wrażenie we Francyi. On naturalnie, musi używać całego sprytu dyplomatycznego, aby z tak delikatnej sytuacyi wybrnąć odpowiednio, ale jakoś mu się udaje.
I oto — Francuz mówi dalej, mówi bez przerwy, mówi ciągle o sobie, nie pytając wcale o nią, o jej dzieje i jej sytuacyę. Helena woli to, bo ten sekretarz Papieża zaczyna jej imponować potrosze. Nadaje sobie takie tony, potrąca ciągle o jakieś wielkie, zaufane misye, które często spadają na jego barki, że Helena zaczyna w panu Durantin widzieć jakąś tajemniczą, dyplomatyczną rękę rządu francuskiego, przydzieloną do Watykanu. Po dwóch godzinach siesty na ławeczce parku, gdy muzyka zakończyła swój koncert zaproszeniem do walca, Helena miała minę bardzo dumną i starała się dostroić do wysokiego tonu swego towarzysza.
Kilkatrotnie dostrzegła, jak jej sąsiad hotelowy przeszedł mimo ich ławki i błysnął ku niej płomiennem spoj-