niczki przy ulicy Zygmuntowskiej, kamieniczki, dla której erę stanowi położenie czerwonego dywanu na frontowych schodach...
O wielkie kręgi wodotrysków Watykańskich! O szpalery drzew laurowych, na których tle drzemią cicho marmurowe posągi, o freski arcy-mistrzów i alabastrowe kolumny sal, pod któremi idzie szybko ten Durantin, prowadzony przez monsignora w fioletowych pończochach.
A jej dziedziniec — ten dziedziniec, który zdawał się jej zawsze czysty i nawet ładny!... Pośrodku jest tam klombik duży jak materac, dokoła niego stróż zasadził rezedę, bratki... Och! Helena wstydzi się teraz tego klombiku, tej rezedy, która przypomina okna suteryn lub biednych kuchenek.
Przed nią staje ciągle Weryho... przypomina go sobie, jak czyta kult piękna — jak jest... artystą, tam w tym małym pokoiku, którego jedno okno zasłonił kawałkiem czarnego kretonu. Ha! ha!... Co za wykwint w tem przejściu przez ganek, na którem sąsiadująca kucharka ustawia balie i stare butelki. Watykan o księżycowej nocy — laury, cytrynowe gaje i cichy szmer wodospadu, sączącego się srebrną pianą po marmurowych stopniach aż ku basenowi, w którym biel wodnych gwiazd jak rozsypany pył djamentów świeci.
Cała konieczność powierzchownych wrażeń, aby wywołać w sobie stan odczucia piękna, bierze w tej chwili górę w Helenie. Weryho niknie, maleje, robi się nawet śmieszny ze swoją samotwórczością wrażeń artystycznych. Dwie godziny czasu wystarczyły, aby oszołomić ten błąkający się umysł kobiecy, oszołomić i upoić prawie.
Pan jest szczęśliwy — mówi do Durantiną, wzdychając. Pan może żyć w takiej rozkosznej krainie...
— A pani? — Dlaczegoż by pani tam mieszkać nie mogła?
— W Watykanie?
— Nie — ale we Włoszech? W Rzymie?... Ja przyznaję, że choć Francję kocham jako dobry patrjota, nie umiałbym już opuścić Włoch... Może jednak obowiązki nie pozwalają? Pani jest zamężna?
— Nie — jestem wdową!
— A!...
Następuje milczenie. Helena uważa, iż Durantin przysuwa się do niej bliżej — wreszcie Francuz proponuje.
— Pojedźmy do Chiemsee!
Helena przystaje.
Jakże odmówić takiej poważnej, dyplomatycznej figurze. Byłoby to śmiesznością. Taka niewinna przejażdżka odkrytym powozem, w dzień, nie jest wykroczeniem przeciw
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/42
Ta strona została skorygowana.