— Pytasz mnie pani, czy list twój czytać zechcę? Ależ przyleciał do mnie, do mego cichego i ciemnego kąta, jak blado-liliowy motyl, którego zagnała... burza. Czytam skrzydła tego motyla i znajduję na nich moc hieroglifów cza rownych. Upajam się niemi. I choćby pisane były tylko pyłem, który wiatr niesie, to i z nich jeszcze utworzę sobie całą kaskadę brylantów, pod tą kaskadą głowę swą podłożę i choćby chwilę mieć będę całą aureolę jasności dokoła swej duszy. Bo to słowo, które mi pani chcesz na smudze szmaragdowej mgły górskiej przesłać, w hieroglifach liliowych najjaśniej promienieje. Piszesz mi, „zrozumiałam cię!“ A jednak nie, tyś jeszcze mnie nie zrozumiała. Ty się lękasz jeszcze, ty się wahasz w progu tych pałaców, które ja z tobą energią i siłą wznoszę co chwila. Dlaczego się wahasz? Codzień, co minuta możesz mieć inny dach nad głową, kolumny z innych malachitów, alabastrów, jaspisów, korali otoczyć cię mogą, a na twe skinienie, jakieś duchy, o! takie w mglistych szatach nabijanych rosą zniosą ci najpiękniejsze Piękna, jakie duszę ludzką w ekstazę wprowadzić są w stanie.
Ja takich chwil mam miliony, jeden gest piękny, jeden smutek, jeden ból, jeden blask słoneczny i jeden cień przy tym blasku, kilka tonów urwanego śpiewu, sygnaturka w oddali, krzyż na wpół spróchniały, biały kot na czarnym aksamicie, złoty grzebień wpięły w warkocz, opadająca róża, — i mam już moje pałace, mam cały płaszcz z gwiazd utkany, który zapada pomiędzy mną a realnym światem. Takich bogatych wrażeń, które aż bolą mnie swojem bogactwem, nie ma nikt w życiu. I gdy pomyślę, że to nie wyczerpie się nigdy, że ja zawsze mogę być tym posiadaczem najcenniejszych zbiorów, pragnąłbym nawzajem oddziałać tak na Ciebie, ażebyś i ty przestała poszukiwać wrażeń, „z drugiej ręki“ — i sama je tworzyć zaczęła. Czemże jest bowiem dzieło prawdziwej sztuki? Zastanów się tylko! To jest wyrażenie plastyczne nastroju duszy tworzącego artysty. Weź