modna rycina z twarzą marmurowo białą, wśród której świeciły gorączkowo jej wielkie o sinawych powiekach oczy.
Helena nie słuchała śpiewu Tyrolek — przeciągłe ich tony nie przemawiały już do jej duszy, jak przed tygodniem — ona w tej chwili starała się dobrać odpowiednie słowa, aby upoważnić Durantina do złożenia jej wizyty. Idzie jej to niesporo. Wreszcie zdenerwowana, płonąc śmiałością, pyta:
— Dlaczego pan mnie do jej pory nie odwiedził? Niech pan przyjdzie jutro.
Durantin podnosi głowę, patrzy na nią sekundę, nie odpowiada, aż wreszcie swobodnym zupełnie tonem zaczyna.
— Ja mam lepszy projekt... Jutro pojedziemy do Berchtesgaden.
Helena nie może zrozumieć, w czem pojechanie do Berchtesgaden może przeszkodzić obowiązkowej wizycie, którą zwykła grzeczność nakazuje — lecz nie odzywa się, bo oto Durantin roztacza przed nią cały plan wycieczki do Berchtesgaden.
— Wrócimy wieczorem, a może jutro rano! — dodaje, jakby od niechcenia.
I jadą do Berchtesgaden nazajutrz po obiedzie. Helena jedzie jakaś niepewna i niezadowolona sama ze siebie. Owe podniecenie gorączkowe, które miała w sobie przez ten tydzień, niknie jakoś stopniowo, a ogarnia ją jakiś niepokój, jakieś dziwne uczucie osamotnienia, gdy jest przy boku Durantina. Boi się, aby nie napadło ją znów to uczucie lęku, ta straszna trwoga, wśród której z niej życie zdaje się odbiegać. Nie miałaby wtedy punktu oparcia, nikogo. Smutek straszny zaczyna się zakradać do jej duszy. Walczy z nim — lecz dziś, jadąc właśnie do Berchtesgaden, więcej niż kiedykolwiek zaczyna się poddawać temu smutkowi. Durantin przeciwnie — jest rad, wesół, rozgadany. Jest w nim jednak jakiś odcień pewności siebie, który Helenę drażnić zaczyna. Przytem nagle dostrzegła pewne nieprawidłowości w zachowaniu się papieskiego sekretarza. Idzie przed nią, wchodzi w drzwi pierwszy — siada, gdy ona stoi.
Dawniej nie zuważyła tych drobiazgów. Brzydkie jego zęby drażnią ją także. Wmawia w siebie, iż jest zanadto zdenerwowana, a jednak odwraca się mimowoli i w migającej po za oknami wagonu zieleni szuka jakiegoś dla wzroku wytchnienia.
Gdy przyjechali do Berchtesgaden, lodowe zimno owionęło Helenę. Ubrała się w biały szewiotowy kostjum, nie przeczuwając tego zimna. Durantin zaproponował jej, ażeby pozostali dla przypatrzenia się wschodowi słońca z balkonów hotelu, który jest tu urządzony z całym angielskim komfortem.
— Pan zna Berchtesgaden? — zapytuje Helena.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/52
Ta strona została skorygowana.