które wlatuje do ciebie chaos zewnętrznego zawodolenia. Gdy odosobnisz się, wnikniesz w siebie, znajdziesz w swej duszy cały skarbiec artystycznych wrażeń, które ci życie wyiskrzą królewsko. Za ciężkie będą wrota do tego skarbca, nie potrafisz ich odsunąć, — wówczas spojrzysz na pierwsze z brzegu utarte pojęcia Piękna i porównywać zaczniesz, czy „Ty“ pojmujesz je tak samo. To jest łuk tęczy, którą pozostawiłaś tutaj i to są te brylantowe girlandy, któremi — o łabędziu spłoszony — zarysujesz mi taflę jeziora, przed którem ja siedzę spokojny, bez wewnętrznych szamotań, skąpany w doskonałem zadowoleniu i oczekujący na twój powrót, pani mojej duszy.
List Weryhy wypadł z rąk Heleny.
Od czterech dni, od chwili wysłania swego listu, czekała na tę odpowiedź jak na deskę zbawienia.
Zamknęła się w numerze hotelowym, lękając się spotkać z Durantinem lub Lipszycem. Wreszcie sama myśl spojrzenia w oczy komukolwiek z mieszkańców hotelu po tem, co zaszło, była dla niej straszną.
Za co oni mnie mieli! — myślała, przewracając się na kanapie, na której zgorączkowana, zmęczona dnie całe spędzała.
Zwróciła się do Weryhy jako do jedynego źródła uspokojenia. W tej chwili on cały, jego pocałunek, jego rozmowy wydawały jej się pełne uroku i piękna. Sądziła, że on odczuje na odległość stan jej duszy, że odpowie jej tak, jak on odpowiadać umiał. I jeżeli z listu jego wyczyta to, co wyczytać pragnie, powróci.
Lecz list nadszedł, a w nim nie było nic z tego, na co czekała. To nie był ten początek tęczy, który zdawało się został we Lwowie. List wydał się jej suchy, spokojny, pełen nawet egoizmu. Podczas gdy ona cierpiała, on siedział spokojny, bez wewnętrznych szamotań i czekał, aż ona zarysuje mu „brylantowe girlandy“, które on z lubością odcyfrowywać zacznie.
— I tu nic!... — wyszeptała Helena spieczonemi od gorączki usty.
— A teraz co? Wracać? Nie ma po co. Zostać tu niepodobieństwo. Trzeba jechać... ale gdzie?
Na stole leżał przewodnik po miejscach kąpielowych i kurortach. Helena w jakiemś dziwnem, niepojętem podnieceniu nerwowem sięgnęła ręką po tę książkę.
— Niech los rządzi — wyszeptała prawie ironicznie.
Oczy jej świeciły dziwnie, gdy otworzyła Bädeckera.