Dziewczyna, która te róże na wachlarzu Helenie podała, była taka sama blada o oczach powleczonych mgłą, oczach kobiety, która ranek witała uśmiechem znużenia. Helena teraz siedzi w gondoli i czuje, że te róże bledną coraz więcej, giną w samotności, nikną w jej opuszczeniu.
One — nie chcą tej ciszy i tej biało ubranej kobiety, która, jak posąg osamotnienia, wpół martwa leży na czarnem tle poduszek gondoli.
Bladość ich jest drogą i cenną jak bladość pereł na szyjach kobiety w Glorri di Venezia — Veronesa. Perły te pobladły od zetknięcia się z gorącem ciałem patrycjuszek unieruchomionych w sali del Maggior Consiglio, róże popobladły od zetknięcia się z gorejącą ręką dziewczyny z ludu, która, stojąc tak oparta o kolumnę, oczekiwała swego kochanka.
Czuje to, rozumie Helena, wie, że ona niema prawa więzić przy sobie tych bladych kwiatów i nagłym ruchem, prawie rozpaczliwym, rzuca róże w ślad za gondolą, która srebrną, dyszącą miłością smugę pozostawia w wodzie, płynąc niesiona na skrzydłach szału. Róże, padając w wodę, rozpryskują dokoła siebie cały snop srebra, chwilę wyglądają tak, jakby miały dokoła jakąś tryumfalną, czarowną aureolę, wirują i wreszcie jakby pociągnięte nieprzepartą siłą płyną śladem miłosnej gondoli, płyną spragnione rozkochanych szeptów, które spadać będą w ich blade kielichy jak krople brylantowej rosy.
Helena leży teraz nieruchoma na poduszkach gondoli i patrzy, jak zbliża się do Lido, które ciemnawo i tajemniczo wysuwa się z ciemni, poznaczone trochą migocących świateł. Tam postanowiła żyć odgrodzona od tej Wenecji, której rozkochanie sprawia jej ból i jest jakby obelgą, rzuconą w jej smutne i spragnione serce.
Bezwiednie stanęła w samem ognisku miłosnem, opadła jak ćma zbłąkana w płomień wiecznie żarzącej się lampy o ścianach tak przeźroczystych, iż przez nie dostrzec można, jak drżą w miłosnej ekstazie złączone całe łańcuchy ust, spragnionych rozkoszy u samego źródła życia. Dla innych Wenecja jest klejnotem, pełnym czarów sztuki, brylantem szlifowanym rękami mistrzów. — Dla tej wielkiej Rozkochanej jaką jest Helena, Wenecja jest także tą wielką Rozkochaną — tylko niebezpieczną, bo rozkochaną w rzeczywistości, podczas gdy ona obnosi swą tęsknotę jak łańcuch kolczasty dokoła bioder zakuty. Gondola dobija do brzegu.
Helena wysiada i zanim odejdzie w głąb Lida, spogląda raz jeszcze ku Wenecji, z której objęć się wydarła cała spłomieniona i drżąca.
W oddali — cieniu — po przez wód czarną głębię, poznaczoną drżącemi słupami światła, leżała ona — tamta, tak
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/64
Ta strona została skorygowana.