I tu Helena czuje się trochę spokojniejszą. Kąpię się niejako w tej bezbarwności i dozwala swej melancholji rozwijać nad sobą skrzydła.
Życie jej wydaje się taką wodną, szarą, spokojną otchłanią. Nic przed nią — nic po za nią! Taki jej los, takie przeznaczenie. Rzucona nagle na ten brzeg morza, stoi bezradna i patrzy w przestrzeń. Mija jedna i druga minuta. To życie ucieka. Życie! Jedno szare pasmo, aż nitka się urwie. Ludzie przetykać umieją to pasmo brylantami natchnienia, rubinami miłości, szafirem poezji. Ona widocznie nie umie. Nawet nie potrafi wybrać kąta ziemi, gdzieby mogła znaleźć purpurę rubinów, błękit szafirow, srebro brylantów. Jak mewa, gnana zmęczeniem i tęsknotą, wpadła w tę szarzyznę wód cichych, kołyszących się w łożysku piaszczystem o blond gładkiej powierzchni. Wpadła, uciekając przed chłostą piekącą zbyt wielkiego żaru, bijącego z łona rozkochanej Wenecji.
Co będzie z nią teraz?
W kontemplacji pogrążona — osuwa się powoli na wilgotny piasek i siada wśród swej białej sukni — ciągle przed siebie wpatrzona. Dogasające na horyzoncie strzały ciągną jej wzrok ku sobie. Nie czuje się teraz sobą. Ona jest teraz całym rozmarzonym duchem. Nie rozumie nawet już swego ciała, warunków życia. Wybiega powoli ze siebie — bez szelestu idzie w dal niezmierzoną...
Ogarnia ją straszna trwoga.
Nie! nie!... tak nie będzie! Niebezpieczna to chwila. Znów dzieje się z nią to „coś“, czego ona pojąć nie jest w stanie. Odchodzi od siebie — pozostawia siebie samą, a przecież istnieje. Rozdwaja się duchowo i cieleśnie i żyje równocześnie podwójnem życiem. Tego przenieść nie jest w stanie. Melancholia cichego morza sprzyja temu zjawisku.
I Helena porywa się z piasku i biegnie jak szalona w stronę Zakładu. Czasem potyka się o większą muszlę, czasem o pęk oślizłej morskiej trawy. Nagle, jak za pociągnięciem zasłony, zapada zmrok. Purpura znika. Rubinowe strzały toną w morzu. Zalega ciemność, która zdaje się podnosić czarnym wałem z pośrodka fal.
Helena dobiega do placu, na którym przekupnie pod światłem elektrycznem sprzedają owoce i muszle.
Portjer kąpielowy obnosi na tacce małe, zabawne lalki, które wyrabia w chwilach wolnych i sprzedaje targitom.
Jakaś zgrabna w jasnej bluzce panienka jeździ na rowerze dokoła klombu. Stal kół połyskuje błyskawiczną smugą dokoła kwiatów.
W oddali muzyka gra walca.
Helena oddycha. Widzi ludzi — jest taką samą istotą żywą i odzianą, jak wszyscy. Należy do rzędu żyjących
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/72
Ta strona została skorygowana.