i odżywiających się stworzeń. Co chciała tam w tej mgle szarej i wilgotnej? Co czuła zwłaszcza w tej strasznej chwili, gdy dusza jej uciekała, a pod czaszką stawała się lodowa próżnia, przejmująca ją trwogą?
Czy te kobiety, siedzące na ławkach pod szmaragdowo zabarwionemi gałęziami drzew, czuły to samo co ona?
Czy i one miały takie chwile, w których nikło wszystko z czego ludzie swe istnienie składają, a pozostawała bezlitosna rzeczywistość przeogromnej zagadki, wobec której nie możemy nic i nie wolno nam módz cokolwiek?
I Helena powoli wracała do swego pokoju.
Nie zapalała elektryczności.
Z sąsiedniej latarni, jaśniejącej w ogrodzie, biła jasna struga światła.
Przez zieloną mustikierę dostawała się do wnętrza pokoju i nadawała wszystkim przedmiotom fantastyczną cechę.
Helena kładła się na stojącą naprzeciw okna kanapę i pozostawała tak bez ruchu, cała zlodowaciała, mimo istniejącego w pokoju gorąca.
Jaki smutek, jaki straszny, bezbrzeżny smutek dokoła, — myślała, leżąc tak w swych wilgotnych, białych szatach, na które zielonawo filtrowane światło kładło długie, bladawe smugi.
Nawet ułudy, nawet ozłocenia chwilowego upajającą pianą szału miłosnej ekstazy znaleźć nie może. W niej całej aż modli się coś ku takiej złudzie bezszelestnej i kołyszącej do zapomnienia, tymczasem ktoś, jakiś czarownik, zakreślił dokoła niej niewidzialne koło, w którem ginąć musiała.
— Nic dla mnie! nic... mówiła, a powoli cichły dzwonki tramwajów, tony muzyki, kołatki rowerów, krzyk śmiejących się Włoszek.
Elektryczność gasła.
Zalegała ciemność i cisza, wśród której z oddali dochodził powolny, leniwy, zagadkowy, szumiący jęk.
To morze jęczało.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A mimo wszystko, mimo tego silnego przekonania, że dla niej niema już „nic“, że dokoła niej całe zaczarowane koło, Helena zwracała się bezustannie myślą ku tej Wspaniałej Rozkochanej, przez której łono gorące i całym żarem rozkoszy tchnące przesuwała się trwożna i zmieszana. Bo ta Wenecja była w niej ciągle, pozostała jak ostrze strzały zatrute jakiemś zmysłowem zielem, ostrze, które utonęło w białej piersi kobiecej, którą odosobnienie mniszki i pół żałoba wdowy jeszcze przystępniejszą pokusom czyniły. Wszędzie, czy to w ogrodach willi pod zielenią palm i cyprysów, czy nad