Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/90

Ta strona została skorygowana.



XVI.

Często teraz Helena myślą zwracała się ku zmarłemu mężowi.
Nigdy nie zastanawiała się nad tem, jak on umierał.
Konał długo i ona wiedziała, kiedy agonia się rozpoczęła.
Lekarze powiedzieli jej „niema nadziei“ — „kwestja godzin“ — i odeszli, pozostawiając jednego ze swoich dla przyzwoitości.
Zastosowano sztuczne oddechanie, wlewano po kropelce szampan z lodem, zastrzykiwano eter, słowem uczyniono wszystko, do czego człowiek zamożny a umierający ma prawo.
Helena stała u nóg łóżka, wpatrzona w tę dziwną twarz, która z czerwonej, jaką zwykle była, zrobiła się nagle kredowo białą.
Mówiła wtedy do siebie — ten człowiek umiera, mój mąż umiera — i mimo żalu, jaki budził w niej ten dobry znajomy, który konał, nie interesowała się duchową stroną jego śmierci.
Wreszcie znużona usiadła i oparła głowę o wysoką poręcz łóżka. Mimowoli zamknęła oczy. Słyszała ciche westchnienie — jedno, drugie. Gdy spojrzała, mąż jej nie żył.
Dziś przypomina sobie tę chwilę z całą dokładnością.
Przypomina sobie, iż na czole konającego widziała krople potu takie same, jakie występują na jej czole w czasie jej groźnej a cudownej chwili.
Przypomniała sobie, iż oczy jego zaciągnęła szklista powłoka, a ona sama w chwili, gdy dusza od niej odbiega, widzi otaczające ją przedmioty, jak przez taflę szklaną.
Ostatnie słowa konającego były: zimno mi! Ona czuje także lodowaty chłód, przebiegający jej członki.
Lecz potem, potem, wtedy, gdy on czuł, że odbiega od niego ten drugi on, czy czynił on jakie usiłowania, by się złączyć ze sobą napowrót, czy rezygnacją lub wycieńczeniem