Dlaczego mam szukać go między żyjącymi? — myślała — powinnam czekać znów tej cudownej chwili. Wtedy on znów stanie przy mnie i ujrzę go tak, jak go widziałam wtedy. A może stanie się to w dzień jasny, w dzień słoneczny. Objawi mi się żywiej, wyraźniej...
Powstała ze sofy i zbliżyła się ku oknu.
Wieczór był i cały park tonął w blaskach elektrycznych.
Zdaleka błyszczały srebrem okna oranżerji. Z klombów, w zbyt jaskrawie błyszczącem świetle występowały bukiety róż, które zaraz poza sobą rzucały czarne, ostre cienie.
Piasek alei zdawał się być śnieżno białym, obramowany wałem czarno przystrzyżonych cierni.
Tu i ówdzie snuli się przechodnie, głosy ich dolatywały do ucha Heleny.
— Żywi! — pomyślała z pewną goryczą — żywi!...
Zdjęła z okna mustikierę i oparła się o ramę.
Stałą tak nieruchoma, zapatrzona w ogród.
— Żywi... — pomyślała — to nie mój świat, ja do nich należę tylko chwilowo. Ja żyję tamtem życiem, tamtą chwilą... jak on, jak on!
I nagle, tuż pod swojem oknem, usłyszała głos męski, który mówił po polsku:
— Dobrze, jeśli pan chcesz, pojedziemy jutro do Santa Maria dei Frari, przekonasz się pan, że ja mam rację!...
Helena uczuła, że cała krew jej zbiegła do serca, a potem uderzyła do głowy.
Ten głos!
To był on! Jej wizja, jej nieznajomy. Poznała go odrazu — przeczuła go.
Starała się zebrać zmysły, ale drżała cała. Pomieszanie jej było zbyt wielkie. Porwała się ręką za skronie.
Żył! żył! — był od niej o parę kroków! Co mówił nie wiedziała, nie rozumiała słów. Słyszała tylko jego głos niski o harmonijnym brzmieniu. Wreszcie zdołała się opanować. Wychyliła się poza okno.
Dojrzała już tylko dwie czarne sylwetki mężczyzn, idących w głąb parku. Jeden z nich był nizki i otyły, drugi znacznie wyższy. Miał na sobie narzucony ten sam płaszcz i Helena odrazu poznała sylwetkę tego, za którym tak niewolniczo szła po wybrzeżu wśród szumu fal.
Cofnęła się w głąb pokoju.
Pierwszą jej myślą było biedz do parku.
Lecz natychmiast z chwilą, gdy przyszła do poznania, że ów nieznajomy nie jest wizją, lecz człowiekiem z krwi i kości — obudził się w niej wstyd i poczucie konwenansów.
Nie zrobię tego — pomyślała — on widocznie nie pragnie mnie poznać, skoro nie starał się nawet dowiedzieć, kim jestem. Narzucać mu się nie będę!
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/93
Ta strona została skorygowana.