Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

— Nie mam! — wyszeptała.
Pomyślała chwilkę.
— Polecę do domu, do pani!...
Do drzwi się już kierowała, ale Szczepańska za rękę ją schwyciła.
— Gdzie cię cholera niesie, tu ci pedam ostań, ta miejsca nie ustąp. Korale ci świsną!
Pyskaczka w ręce klasnęła.
— Ci? jak świsną to swoje, rajfurzyno jedna. Uliczne do śmiertelnego spadku nic nie mają. Po policyę iść trzeba... Niech ją do cyrkułu odstawią!
Lecz Florek żonę silnie za rękę schwycił.
— Milcz! słysz!
Józiek z pod oka na Julkę spoglądał. Ta siostra, o której już wieść nawet przepadła, objawiła mu się nagle jak uosobienie nocnej ćmy w czerni latarni się włóczącej. Dziwił się, że ma ciało tak jak inne, znajome mu dziewczęta. Przyglądał się jej rękom wydelikaconym użyciem gliceryny i grzywce lekko zafryzowanej i spalonej żelazkiem. Wydawała mu się bardzo piękną i doskonałą istotą. Gdy ciotka wtłoczyła ją po prostu pomiędzy nich na wieko kuferka, poczuł nagle ciepło w zetknięciu się z ramieniem dziewczyny. Uśmiechnął się głupkowato i zmrużył oczy, cały podbity urokiem zmysłowego dreszczu, jaki w przedwcześnie jego rozbudzonem ciele grać nagle począł.
I znów zapadła cisza, Julka styranizowana przez ciotkę, przysiadła na kuferku i szlochała, lekko podciągając nosem. Szczepańska tryumfująco, jak dowodzący pułkiem, przed rzędem siedzących spadkobierców stała, zważając pil-