Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/125

Ta strona została przepisana.

Motłoch robotniczy!
— Kanalja! — dodaje właściciel, podpisując pokwitowanie — kanalja! Wrzeszczą po bulwarach i wtrącają się do polityki. Motłoch! Ulica!
Pani Croizelle czerwienieje jak piwonja; pomimo całego szacunku dla właściciela domu, czuje, że cała fala słów wybiega jej na usta.
Cofa się więc ku drzwiom i wychodzi do bramy.
Potrzebuje odetchnąć powietrzem chłodniejszem i nabrać trochę spokoju.
Cała gorąca krew proletarjatu, wyrosłego wśród walki o chleb powszedni, burzy się w jej żyłach. Stoi tak chwilę, sapiąc ciężko. Chłodny wiatr jesienny nie może ostudzić jej skroni.
Wreszcie jakieś postanowienie błyska na twarzy. Tak! Tak będzie najlepiej. Woli zaryzykować osiemnaście franków, lecz upokorzy tego spanoszonego mieszczucha, który „ulicą“ jej w oczy ciska.
I drżąc cała ze wzruszenia, powraca do loży, a wyjmując z kieszeni fartucha cztery sztuki pięciofrankowe, kładzie je na stole, tuż obok księgi rachunkowej.
— Oto są pieniądze, panie właścicielu — mówi zdławionym głosem; — robotnica przechodziła właśnie z pracowni i dała mi je,