Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/128

Ta strona została przepisana.

krętach schodów z minami sług, przywiązanych istotnie do swych państwa.
Nawet listonosze bez zwykłego hałasu otwierali drzwi loży i cicho na brzegu biurka składali paczki dzienników i listów.
Pani Croizelle uczuła się bardzo nieszczęśliwą.
Dwukrotnie została dziś znieważona, dwukrotnie dotknięta w swej miłości własnej.
Na tak tkliwe serce było to zawiele.
Jakaś chęć odwetu zaczęła wzbierać teraz w piersi portjerki i rosła coraz silniej. Na właścicielu zemścić się nie mogła, ale zato na tych Robertach przyszłoby jej z łatwością.
Powstała od stołu i podeszła do szafki, ukrytej w murze. Na płaskim półmisku leżały ostrygi pootwierane już i z dwóch stron obłożone połówkami cytryny. Ostrygi były wielkie, jak kopyta końskie i biła od nich woń wody morskiej.
Pani Croizelle postawiła półmisek na stole, nalała sobie szklankę białego wina i ułamała trzy łokcie chleba. Poczem zasiadła do śniadania, lecz ostrygi nie prześlizgiwały jej się przez gardło.
Stanowczo była zanadto wzruszoną.
Nagle ktoś szarpnął drzwiami i w progu loży stanął pan Robert.
— Niema nic dla mnie? — przemówił, mrużąc oczy.