Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Julci cieszą się serdecznie z tego białego gościa. Przełożona pozwala im od czasu do czasu wybiec na dziedziniec i nabrać w ręce tego dobrego śniegu, który, zimny będąc, aż parzy drobne paluszki. I teraz, zebrane wkoło wielkiego stołu, aż śmieją się z uciechy i marzą o dostaniu miałkiego cukru, aby go pomieszać z czyściuchnym śniegiem i zjeść na deser po nędznym pensyjnym obiedzie.
Tylko ta biedna sierotka Julcia nie dzieli ich radości!... Siedzi w ciemnym pokoju i myśli Bóg wie o czem... Szkoda, że taka smutna! Bo miła to i ładna dziewczynka z oczyma czarnemi, tak czarnemi jak jej żałobna sukienka!...
O czem ona jednak może tak myśleć, siedząc przy tem oknie?... Może myśli także, skąd dostać cukru i pomieszać go ze śniegiem?...
Tymczasem z czarnych oczu Julki płyną wielkie, gorące łzy... Latarnia, płonąca tuż pod oknem, rzuca blask na cały dziedziniec i migoce żółtawem światłem w załzawionych źrenicach dziecka. Drobna, mała twarzyczka ściąga się pod wpływem wielkiej wewnętrznej troski.., Myśl dziecka krąży daleko, daleko... koło świeżej mogiły, gdzie spoczywa jej ukochana mateczka. Mogiła ta, nieosłonięta drzewami, naga, czeka na kamień, który krewni położyć przyrzekli. Julcia przymyka