Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Pies jakiś błąka się po dziedzińcu i szczeka na pochyloną dziewczynę. Od czasu do czasu wskakuje na kupę śniegu i łapami rozrzuca dokoła zebrany przez Hankę śnieg... Ona odpędza go kułakami, a obcierając oczy rękami, unurzanemi w tym pierwszym śniegu, mówi:
— A niechby ją djabli wzieni tę...
Kaszel przerywa jej — i słowa niedokończone zamierają na zsiniałych ustach...

∗                    ∗

Jest ich sześcioro w dwóch maluchnych pokoikach, z których jeden jest kuchenką. Jeszcze szarawo na dworze, a oni już wstają, wstają cicho, spokojnie, smutno, jak ci, do których dola się nie śmieje. Oj! Nie śmieje się ona w tem ciasnem i biednem mieszkanku! Dola to szara, jak pajęcza przędza, a rwie się co chwila i z trudnością na motać się daje. On jest urzędnikiem, mającym bardzo skromną pensyjkę, — ona łata, gotuje, pierze, szyje i w wolnych chwilach czytać uczy młodszą dziatwę. Starszych dwóch chłopców chodzi do szkoły, ot, krwią im poprostu kupują książki i kajety. A mimo to jakże ciężko jeszcze dzień do dnia podobnym uczynić! Ot i teraz — w szarawej mgle poranka stoją wszyscy zasmuceni, zgnębieni. I jest czego!