Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/148

Ta strona została przepisana.

czystej duszyczki. Zabrali jak swoją, zabrali na zawsze... uśpiwszy wprzód na wieczny sen!
I z okna spłakana matka, konając prawie z bólu, patrzy, jak płatki śniegu padają na małą trumienkę, którą z domu wynoszą. Trumienka to biała jak czoło jej martwej dziewczynki!... Śnieg iskrzy się tylko na aksamicie, jak srebrna łza...
Jęk bólu rozrywa pierś matki, a śnieg pada wciąż, pada nielitościwy, mroźny, wilgotny, zabójczy...
O! Ten śniegi... Ten pierwszy śnieg!..

∗                    ∗

Gdy byłam mała, mówiono mi, że śnieg to pióra anielskie.
Wyciągnęłam rękę — śnieg się w łzę zamienił. Czyż moją to winą, że więcej łez pada na ziemię, niż uśmiechu? Czyż moją to winą, że poza radością smutek się skrada?
Dlaczego człowiek obraca głowę i w ciemnicy przeszłości szuka... szuka... aż zamiast śmiechu znajdzie dużo łez... łez... łez!?...