Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Juljan kawałek liścia urwał i, włożywszy w usta, żuć począł.
Sprawiało mu to ulgę, chłodziło spieczone wargi.
Gwar w sali jadalnej wzmagał się ciągle.
Pito właśnie zdrowie „pięknych dam“ — damy ze śmiechem dziękowały.
Juljan niespokojnie spojrzał ku drzwiom.
Czy w tym domu niema zwyczaju podawać grajkowi coś do jedzenia?
Nie dla niego — o, nie! On sam głodny nie jest... ale... to... dla niej, dla Andzi!
Ona tam czeka z pewnością, na kawałki tortu lub na mandarynkę, którą on jej codziennie nad ranem w kieszeni zniszczonego fraka przynosi.
Siada wówczas na łóżku, od snu cała ciepła, różowa i, wyciągając kształtne rączęta, pyta:
— A co było na kolację?
Zajada przy tem tort, lub skubie pomarańczkę, nie otwierając prawie zaspanych ocząt — a on, zdejmując drżącemi od wycieńczenia rękami balowe ubranie, odpowiada na jej pytanie:
I jakże często kłamać on musi!
Czyż może przyznać się swej Andzi, że „wynajęty grajek“ rzadko kiedy siada do pańskiego stołu i wie, co „jest na kolację“?