Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Tort przykrył swym wytartym cylindrem i zajął napowrót swe miejsce.
Siedział tak nieruchomy długą chilę.
Nagle drgnął, bo krzyk przenikliwy rozległ się na progu sali:
— Mazura!
I z pod wychudłych palców Juljana rozległ się huczny mazur, a na salę wbiegło całe grono dam i mężczyzn, szeleszcząc trenami, flirtując, śmiejąc się, roztaczając dookoła tumany pudru i woń nicejskich fiołków.
Zaczęto tańczyć wesoło, ochoczo.
Pary skręcały się, rozwijały, splatały razem; pióra na głowach tancerek podnosiły się jak skrzydła motyle.
Zapach, dobywający się ze staników brunetek lub włosów blondynek, unosił się w powietrzu...
Teraz mazur przeszedł w walca i znów wszystko zawirowało w zmysłowem upojeniu.
Był to walc hiszpański, o kastanietach i czarnych oczach szepczący...
Juljan grał go z gorączkowym wysiłkiem, przymykając oczy i kurcząc od czasu do czasu nerwowo swe wychudłe ramiona.
O tak, — ten walc hiszpański on sam ze swej duszy wyśpiewał — jeszcze przed laty, gdy marzył o życiu niezależnem, wśród harmonji, sławy, swobody...