Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/162

Ta strona została przepisana.

Na oknie doniczki liljowych hiacyntów i kanarek, smutny, osowiały...
Juljan z trudnością dostał się do domu. Drżał cały i był okryty zimnym potem.
Gdy drzwi otwierał, doznał chwilowego olśnienia.
Zdawało mu się, że upadnie.
Wszedł jednak i teraz stanął przy łóżku żony, trzymając się jedną ręką krawędzi.
Drugą ręką wydobywał z kieszeni fraka tort, cukierek i jakiś order kotyljonowy, znaleziony w przedpokoju.
Andzia już nie spała.
Różowa, biała, z jasnemi włosami, potarganemi nad czołem, siadła na łóżku, zapinając ramiączko od koszuli.
Przełknęła kilka razy ślinę i skrzywiła się jak małe dziecko, które ze snu budzą.
— Co było na kolację? — zapytała, nie otwierając oczów.
Lecz Juljan nie odpowiadał.
Pobladł jak trup i zacisnął zsiniałe usta. W piersiach i głowie uczuł jakby wielką próżnię — z pod nóg usuwała mu się podłoga.
— Tort! — zawołała Andzia, wyciągając rękę.
Paczka z tortem wypadła z ręki Juljana na kołdrę.
Andzia instynktownie schwyciła ją i macać poczęła.