Na twarzy jej pojawiły się dołki zadowolenia.
Dobre... — wyszeptała — ale co było na kola...
Dokończyć nie mogła.
U stóp jej łóżka Juljan runął nagle na ziemię, zimny, siny, cały skąpany w blasku zimowego ranka.
Włosy zlepione potem przylegały do skroni, która miała zielonawe odcienie, rozkładającym się trupom właściwe.
Na odgłos upadającego ciała porwała się z łóżka Andzia i otworzyła oczy.
Z ręki wypadł jej kawałek białego tortu, a ona przerażona wpatrywała się w zemdlonego męża, którego twarz miała nieruchomość marmurowej bryły.
— Julek! Julek! — wyszeptała wreszcie — to ty się tak tam dobrze bawisz, że aż pijany powracasz do domu?... Wstawaj... wstawaj!... ty... birbancie!
Lecz on leżał wciąż nieruchomy i tylko z pod nawpół przymkniętych powiek lśniły się jego szklane oczy — bez ruchu przed siebie wpatrzone...