Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/170

Ta strona została przepisana.

wzniesionemi, słuchałaś jak upajającej melodji „jego“ ślubnej przysięgi?...
I oto przed tobą staje cały szereg długich dni samotnych, wieczorów jesiennych nieskończonych, w których tylko plusk deszczu towarzyszyć będzie tęsknocie twojej, szereg nocy bezsennych, czarnych, pomimo błękitnego światła twej jednako płonącej lampy. I patrz, nieszczęśliwa... przed tobą — po drugiej stronie kominka — fotel próżny wyciąga swe ramiona, a ty przez łzy spoglądasz na tę próżnię i w sercu czujesz ból piekący... To „on“ odszedł od ciebie, gardząc twą przeczystą, nieskalaną miłością — to „on“, odsuwając twe świeże, uśmiechnięte usta, biega po świecie, szukając innej rozrywki...
Płaczesz... mówiąc, że Bóg jest bezlitośny w swym gniewie — i jasnemi, miękkiemi jak jedwab splotami ścierasz łzy, zalewające promienne oczęta...
To pustka pod tobą serce ci rozdziera? mówisz o „śmierci“ — biedna opuszczona? Ty mówisz o skonie, ty, która stoisz na progu życia i powinnaś być tak szczęśliwą?
I nagle przed tobą robi się jasność wielka — patrz! Otrzyj łzy... w pustce tej ciemnej majaczy jakieś światełko... najprzód bladawe, stopniowo nabierające coraz większej światłości.