Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Jan zamknął drzwi, zapadła portjera i... pozostałam sama.
Obejrzałam się dookoła. Gabinet ten był to niewielki, czworoboczny pokój, tapetowany zielono, obwieszony trofeami myśliwskiemi, szpicrutami, harapami i jakiemiś innemi a mnie nieznanemi narzędziami. Strzelby, dubeltówki, noże myśliwskie, siekierki, pouczepiane na ścianach, tworzyły gwiazdy, w których odbijały się promienie wschodzącego słońca.
Model wodnego młynka, garść nasienia koniczyny, przetak pełen owsa i pełno innych tego rodzaju przedmiotów zalegało biurko.
Cała proza! Poezji ani śladu!...
Zapach skóry rozlegał się w pokoju, pomięszany z wonią terpentyny, której otwarta buteleczka stała na stoliku.
Więc to tu, w tym ekonomskim chaosie, „on“ płacze za mną? Wśród skór i harapów spływa ta lśniąca, jak kryształ, czysta, nieskalana... męska łza?
Zbliżyłam się do biurka. Pomiędzy owsem i motkiem lnu leżał arkusik papieru ze świeżem prawie jeszcze pismem Był to zaczęty list do mnie, zaczęty i przerwany wyjazdem na folwark lub wizytą u chorego bułanka.
Uczułam jakieś dziwne ściśnienie serca — życie ze swemi nieugiętemi prawami otaczało mnie tu dookoła. Poezja ustępowała miejsca