Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/86

Ta strona została przepisana.

szłość — toć najpiękniejsza rusałka, w liście i kwiaty strojna...
I przy tem ognisku, u nóg tej czarno odzianej kobiety, której rękę czułem na swojej głowie, gasły kolejno niepoczciwe bunty; ręką złą wzniecone zuchwałe wątpliwości, jak buntownicze anioły, pierzchały w nieładzie, a nieugięta pycha kornie chyliła głowę...
Cóż zdoła się ostać przed tkliwem sercem matki?
Ach! Jest jedna potęga, której głos ten słodki nie zgniecie; jest jedna moc, która stawi czoło harde tej wszechpotężnej miłości; jest jedna mara, której łza matki nie wzruszy...
To śmierć, to skon!

∗                    ∗

Gdzież „ona“ jest teraz, ta, która mi śmierć w duszę wniosła?
Gdzież krąży teraz z twarzą demona w słońcu południa skąpaną? Ja dogorywam, a tej, przez którą umieram, gasnącym wzrokiem spostrzec nie mogę... W sam czas odeszła — wszakże teraz zajmującym nie jestem...
Gdzież ona, ten ogień błędny, wiodący ludzi na manowce? Gdzie poszła, unosząc oczu swoich brylanty? Czy, jak wodna „zwodnica“, tańczy po zielonej fali i srebrną kaskadą śmiechu ciągnie ludzi w toń zimną? Niema jej!