Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/92

Ta strona została przepisana.

i unieść ten skarb daleko, kryjąc przed ludzkiem okiem.
Jej uśmiech! Boże! Jej uśmiech!

∗                    ∗

I zakwitł dla mnie ten kwiat mistyczny wśród mroźnej nocy.
Przyszedł poto, aby mnie zabić — zabrać resztę życia, jaką miałem w piersi...
Zima już zeszła na ziemię, wlokąc swój płaszcz biały, brylantami bogaczów i łzami nędzarzy utkany. Bawili się wszyscy, a płakało wielu... Walc mieszał się z jękiem marznących ludzi, a ten sam mróz warzył kamelje, bielące się nad czołem tanecznic i ścinał w kryształy łzy na policzkach matki, szukającej pożywienia dla zesztywniałej od mrozu dzieciny...
Ja szedłem w świat za moją ukochaną i szukałem jej na wszystkich balach publicznych, gdzie często spotykałem ją świetną, promienną, lśniącą od dżetów, z łonem obnażonem, z ramionami nagiemi, jak u greckiej niewolnicy, z głową strojną w pęki piór, błyszczących brylantową rosą. Kilkakrotnie miałem sposobność zbliżyć się do niej, być jej przedstawionym, ale na tę samą myśl doznawałem tak silnego wzruszenia, iż pozostawałem w moim kąciku, śledząc jej ruchy, licząc jej uśmiechy! O, bo śmiała się ciągle w tej balowej