Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Skarb taki pragnąłem posiąść dla siebie i posiadłem go na wieczność całą.
Podczas jednego z balów tłum niezliczony przepełniał salony... Gorąco dusiło wszystkie piersi, twarze oblekały się purpurą... Wśród tego piekielnego żaru szaleńcy tańczyli z jakąś dziwną namiętnością złączeni we wspólnym uścisku, jak potępieńcy Dantego... I ona była pomiędzy nimi, ta moja królowa, zawsze marmurowo chłodna, uśmiechająca się jak zwykle. Skronie mi płonęły, puls bił szalone tempo, gdym patrzał na jej łabędzią szyję, od której dziwnie odbijała śniada barwa twarzy.
Gdy wychodziła, rzuciłem, się za nią jak szalony i już stałem pod perystylem, gdy ona, otulona w wielkie białe opony, schodziła otoczona gronem tancerzy. Jam stał zmieszany z tłumem, otaczającym wejście do gmachu i liczącym głośno karety i wsiadające do nich kobiety. Lodowate zimno panowało dookoła. Noc ta była szczególnie mroźna, a świetlane punkciki unosiły się w powietrzu. Wszystko było pokryte tym brylantowym szronem, a oddechy ludzkie zamarzały na ustach.
Ja stałem z twarzą płonącą, czując w sobie żar straszny, wyniesiony z sali balowej otulałem się futerkiem, które najlepsza matka moja kazała mi przerobić z ojcowskiego