Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/95

Ta strona została przepisana.

futra i przysłała z błogosławieństwem i pocałunkami...
We drzwiach pokazała się ona... Tłum zaszemrał głośno na widok białego zjawiska, otulonego futrem i koronkami. Kareta jej zajechała, ale od drzwi wchodowych do pojazdu została jeszcze przedsień o kamiennej podłodze. Podłoga ta była zmoczona i wilgotna, kamienie przerażały ją swoim chłodem i wilgocią... Stała wahająca, niepewna, spoglądając dookoła, oczekując na coś... I w mgnieniu oka ja, nieszczęsny szaleniec, zerwałem futro ze swoich ramion i rzuciłem jej pod stopy, jak Leicester płaszcz pod stopy królowej. Ona bez wahania wstąpiła na ten puszysty kobierzec i przechodząc koło mnie, spojrzała mi prosto w oczy. Chwilkę spojrzenia nasze się zmięszały: moje gorące, rozpaczliwe, namiętne, — jej zalotne, smutne i jak otchłań bezdenne. Nagle usta jej rozchyliły się i purpurowy kwiat uśmiechu zakwitł, zakwitł dla mnie jedynie!... Fala krwi uderzyła mi do głowy; to, czego wśród nocy bezsennych pożądałem tak gorąco, posiadłem wreszcie, posiadłem wyłącznie. I trwał ten uśmiech chwilę jędną, mgnienie błyskawicy... ale na sercu mojem wyrył się, jakby na marmurowej płycie, kryjącej grobowce.
Jej uśmiech! Boże! Jej uśmiech!

∗                    ∗