Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/98

Ta strona została przepisana.

we mnie wpatrzonych... Sztywnieję, ziębnę, drżę cały — zda mi się, że mieszkam w lodowym pałacu i śnieg mam na posłanie.
I ona zjawia się chłodna, blada, — a gazę, okrywającą jej ciało, szron posypuje. Kwiaty konwalji, bielejącej w jej włosach, iskrzą się jak śniegowe brylanty. Bryła lodu służy jej za podnóżek, a puchy śniegowe otaczają ją dookoła! I stoi tak przede mną w zimowem świetle szarego poranka i uśmiecha się ciągle, patrząc na mnie... pół trupa, drżącego pod wpływem tego uśmiechu.
O matko! Ty jedyna odegnać możesz tę lodową marę, twój gorący oddech zdoła rozgrzać me czoło!... O matko,... przybywaj!

∗                    ∗

Napróżno wołam...
Pustka i cisza dookoła... Widmo lodowe nie znika... Studencka miłostka wkrótce się skończy...
Śmieszna to była farsa... jedno młode serce pękło... jedno życie zastygło!...
Dnieje — szara smuga staje się coraz bielszą... a mnie coraz zimniej... Oczy mi się kleją... chcę spać... zasnąć na wieki!... A przedemną ciągle ta biała kobieta... jak anioł śmierci niewzruszona... i z ust jej spływa ku mnie... grobowym chłodem... uśmiech!
O Boże!... Jej uśmiech!...