stać Chrystusa. Takich widzieliśmy dziećmi, takich pragniemy widzieć w godzinie skonania.
I naprawdę — zdaje mi się, że nie ci bluźnią, których o bluźnierstwo oskarżają, lecz ci, którzy rozdzierają urzędowe szaty i wołają wielkim a sztucznym głosem:
— Bluźnią.
∗ ∗
∗ |
Z mojemi pracami cenzura ma często i dużo do czynienia. Głównie spastwiono się nad mą powieścią Findesiecle’istka. Wszystko, co się odnosiło do Buddyzmu, do Chrystusa, do Maryi — kreślono bez miłosierdzia. Doprowadzona do ostateczności — poszłam do prezesa cenzury pana Jankuljo, zapytując, za co i dlaczego mnie to spotyka. Pan prezes nie odmówił mi wyjaśnienia i oto je podaję, gwarantując słowem za autentyczność tego faktu. Pan Jankuljo odezwał się do mnie w te słowa, okraszając je ironicznym i niezapomnianym uśmiechem: — „Pani pisze o legendzie, otaczającej Pana Jezusa, Matier Bożą — eto nie wazmożno — my wysoko położone osoby musiemy wspólnie się trzymać za ręce“.
Wysoko położone osoby! Chrystus — Jankuljo — Marya — cenzura!... Wszystko to było wliczone w jedną sferę, w jeden czyn... I oto pan Jankuljo czuł się obowiązany chronić Chrystusa przed mojem piórem. Czyn czyna poczytajet!... Czy nie większem bluźnierstwem była właśnie ta obrona promiennego Galilejczyka przez prezesa cenzury — niż wspomnienie legendy, która jak woń kwiatów czarownych otacza od wieków postać Jezusa i jego matki?
To samo wrażenie zrobiło na mnie skonfiskowanie Legend Niemojewskiego. Że się pewna część prasy dobijała o ten czyn barbarzyński i brzydki — czy dziwić się można. — Dewotki, klepiące różańce, nie odczują nigdy czaru poezyi, jaki płynie z nauki Chrystusa. Na białą, nieszytą, ubogą szatę Gali-