tyla… Drogą tą słoneczną, jakąś świąteczną, jakby oczekującą na procesję rozśpiewanych tłumów — szłam w popołudnie czerwcowe, kierując się ku ulicy Des Lilas.
W agencji wskazano mi, iż w domu pod numerem 47 mieszkają właściciele maleńkiej willi, która zachwyciła mnie z okien wagonu, a która według rozwieszonej na pniu lipy karty, była „do wynajęcia“.
Numer 47 z łatwością odszukać mi przyszło. Był to domek nie duży, parterowy i cały prawie tonący w krzakach bzu. Tylko niewielka facjatka na górze, śmieszna i naiwna z dwoma okienkami, bielała po nad tą liljową, wonną falą.
Maleńki balkonik drewniany uczepił się białych ścian, jak gniazdko jaskółcze.
W oknach gipiurowe story były spuszczone i cały domek zdawał się pogrążony w ciszy, woni i jakiemś słodkiem rozmarzeniu.
A cisza ta była tak miła, tak przenikała na zewnątrz i promieniała dokoła, że stałam niezdecydowana przed sztachetkami oplecionemi bluszczem i powojami — nie mogąc dotknąć dzwonka, świecącego jak gwiazdka wśród liściastej zieleni.
Nagle poruszyła się gipiura, przysłaniająca jedno z parterowych okien — i w kilka minut później drzwi wejściowe otwarły się cicho i ostrożnie. We drzwiach pojawiła się postać kobieca i stała chwileczkę, przysłaniając oczy ręką przed blaskiem słonecznym.
Przyjrzawszy się dobrze — przymknęła drzwi i szybko aleją wejściową iść ku mnie zaczęła.
Strona:Gabriela Zapolska - Które z nich dwojga.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.