Tamta była piękna i pięknie ubrana. Ja jestem prawie brzydka i noszę takie ciemne biedne sukienki.
Ależ ty jesteś inną, ty jesteś moją najdroższą i najpiękniejszą dziewczynką... Ty właśnie pociągnęłaś mnie ku sobie Twoją skromniuchną biedotą, bo ja wiedziałem jakie serduszko spotkałem w ten zimowy wieczór... pamiętasz? co? Zjawiłaś mi się jak biały posążek. Śnieg cię opadł całą — na włosach miałaś białe gwiazdeczki, spudrowaną byłaś jak markiza jaka albo jak aniołek, który wprost z obłoków leci. A mnie było smutno tego wieczora, a mnie było ciężko, a mnie brakowało serca... tak, że byłbym wył prośbą o to serce... no i ty mnie jakoś nie odepchnęłaś i dobrze zrobiłaś...
Tak... ale jaką ci się ja muszę po tamtej wydawać. I sama wyglądam tak nędznie i tu tak biedno...
Tu? ależ to dla mnie pałac. Tu zupełnie inaczej niż u mnie w domu. Ja się tej szóstej godziny doczekać nie mogę... Wasz dom cichy i ciepły — przedstawia mi się jak jakaś oaza, do której spieszę. — Często kiedy w redakcyi albo w knajpie siedzę, to mi się to wszystko przed oczy nasunie i tak pragnę być już u was!