Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
KAROL (ocierając oczy).

Nie zważaj na to... tak się już jakoś we mnie wszystko zebrało... — Widzisz... ja od dziecka nie miałem nigdy spokojnego kąta i tułałem się po obcych. — Teraz uchwyciłem się ciebie, jak tonący, bo czułem po prostu, że utonę, jeśli będę dalej rozrzucał swe życie po knajpach i obcych kątach. Przy tobie chciałem wytchnąć! tyś mi stworzona właśnie na ciche, dobre, kochane dziecko... Byłoby nam tak dobrze... Ty, ja — Julka. — I tego wszystkiego mi zabrania kto? kto?... prawo, świat! Prawo dla wszystkich jednakie... a tu każdy człowiek inny, każda dusza inna, każda tragedya duszy inna... I nic! nic dla mnie! Dla nas Elko — nic...

ELKA (nagle z namiętnym wybuchem).

Kłamstwo, że dla nas nic — dla nas wszystko — słyszysz! dla nas wszystko!

KAROL.

Elko! Elko!

ELKA (gorączkowo i namiętnie).

Tak! tak! ja nie chcę widzieć twych łez, ja nie chcę czuć twych łez... dość tego! Uwzięli się na nas! — Ona, prawo, świat!... Skuli nas, związali, torturują, gnębią. Dlaczego? — Ty mnie wybrałeś — ja ciebie. Tobie ten nasz biedny kąt drogi, a miły. Zostań tu! Ja nie umiem ci powiedzieć, co się w mem sercu dzieje... ale tak się coś we mnie zbuntowało — strach! strach!...

KAROL (wpatrując się w nią).

Jakaś ty inna, jakaś ty śliczna teraz, Elko!...