Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/72

Ta strona została skorygowana.
KAROL.

Zapewne. Ten dobry kolega w tobie przeważa... Ale przecież ty masz jakiś urok... swój odrębny... coś — co się określić nie da. Żebyś się mogła zobaczyć teraz — oświetlona tak wschodzącem słońcem — w tej jasnej fałdzistej sukni. Masz w sobie coś bardzo duchowego, coś bardzo duchowego...

JULKA (ironicznie).

Primavera? Boticelli?

KAROL.

Wiesz... jest coś w tobie takiego...

JULKA (śmiejąc się).

Niedługo przypniesz mi skrzydła...

KAROL.

Niepotrzeba... uleciałabyś jeszcze, a wtedy zbyt pusto byłoby w tym domu.

JULKA (odkłada pióro, patrzy chwilę w okno).

Budzi się miasto!.. Rozpoczyna swą pieśń roboczą wrzawą — a kończy nocnym wyciem skargi i rozpusty. Czyś ty, Karolu, nie zauważył nigdy, jaką to pełną, całą tragedyę mieści w sobie ten głos, który z głębi miasta płynie?

KAROL.

Czy chcesz, ażebym ci na to odpowiedział, jako artysta, czy jako ktoś mający różne od twoich przekonania społeczne?