Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/92

Ta strona została skorygowana.
KAROL.

Wątpię... Nie miałem pojęcia, aby istniało stworzenie tak bezmyślne, tak grubo skórne. Ja doprawdy nie pojmuję co się z nią stało. — Jak ona była inna, w zimie... ho! ho!.. no powiedz sama Julko! nie wtedy była subtelną... odgadywała massę... miałem z nią prawdziwą przzjemność przesiadywać tu wieczorami — a teraz!

JULKA.

Czy rzeczywiście ona się tak bardzo zmieniła?

KAROL (chodzi po pokoju i pali papierosa).

Strasznie... strasznie... nie do poznania.

JULKA.

Ale ja ci powiem. Karolu, że Elka jest tą samą Elką, jaką była przedtem, tak samo jak Nina była tą samą Niną przed i po ślubie. Tylko — te zawody, jakie cię spotykają — przychodzą na ciebie poczęści z twojej winy. Powiedziałam ci raz, że jesteś przeciętnym człowiekiem i tak jest. Twierdzę to samo. Ty zaś na każdą kobietę, do której się zbliżasz, patrzysz albo przez szkła artystyczne albo zmysłowe... albo... Słowem, nie wiem. Wytwarzasz sobie całą aureolę nadzwyczajności dokoła takiej kobiety. — Skoro jednak już nic nie masz do żądania — nie jesteś wstanie utrzymać dalej tej aureoli, która była bardzo mizerną widocznie i pustą. Winę braku siły swej duchowej składasz na kobiety i wołasz — „He! he! zmieniła się!..

KAROL.

A ja ci ręczę, że ty naprzykład nie zmieniłabyś się w oczach mężczyzny i zawsze miałabyś tę aureolę.