Strona:Gabriela Zapolska - Małżeństwo Teci.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez senne maki — na skrzydłach spojrzeń płynie biedna myśl Teci w głąb sutereny.
Tam jest jej przeznaczenie i dusza dziewczyny trwoży się i lęka.
Instynktem nieufnej góralki wyczuwa nagłębszą warstwę tego związku, który powlecze ją przez bezmiar wód, w inny świat, przed którym drży.
Ani halnego wiatru, ani szmeru i jęku smreków, ani chałup ciosanych, jak topazy, w których grają tęcze, ani mgieł różowo-białych, rozpiętych po szczytach gór...
I — tej zakładowej ciżby, gwaru, muzyki, szczęku talerzy, śmiechu w suterenie, majowych nabożeństw w kaplicy o wiosennych wieczornych godzinach...
„Serdeczna matko“, a potem „Zdrowaś Marja“ — i ta litanja szemrana całą masą głosów kornych, nieśmiałych.
Tak, to wszystko pozostanie poza nią — to biedne kółko jej życia. Musi z niego wyjść po to, aby wejść w jakąś czerń, w coś nieznanego i groźnego. Odarta ze wszystkiego, co było jej ubogą własnością i treścią, powlecze się w ślad za mężczyzną, dla którego jest „potrzebna“, jako podstawa jego egzystencji. Prawo, zwyczaj, sakrament zwiąże ją nierozerwalnym łańcuchem. Dojrzałość jej cielesna zmusza ją do zupełnej abnegacji z tego, co się składało do tej chwili na środowisko, w którem istniała. Odrzucić precz musi od siebie tę warstwę przyzwyczajeń, pragnień, ulubień, zmartwień i uśmiechów i ponieść wszystko w daninie człowiekowi, którego prawie nie zna, który po zaułkach kurytarzy wstrząsa nią łamiącym kości uściskiem i przeraża butą, z jaką mówi o morskiej przeprawie i „naciąganiu“ — amerykanów.
Taka przed Tecią czerń, i coś tak, jakby łkało w tej czerni, jakby się trzepotał jakiś zraniony, spętany ptak.
A to coś, co łka, co się tam w nieznanem trzepo-